Na strunach gałęzi wiatr piosnkę szyderczą gra,
W kominku zagwizdał budząc snop iskier spod szczap.
Drzewa jak skrzypiec smyki spiesznie kołyszą się,
Pląsając chyżo noc całą i kolejny dzień.
W zadumie, przy biurku, trwam w ciszy, przy świetle lamp,
Na kartkę zeszytu przenoszę mych myśli kształt.
To jakby maksymę w przestrzenie posłać, do gwiazd,
Bądź życia mądrością obdarzać ludzi, co dnia.
Ref. W mych słowach samotność w szaty ubieram, co dnia.
Tęsknoty woale spływają z wolna na twarz.
W pomięci mej, błędu z młodości pozostał ślad.
Niezaczerpnięty łyk szczęścia – miłości sprzed lat.
Deszcz z cicha, leniwie preludium zaczyna grać,
Na parapety perełek swych rzucając garść.
Błyszczą szat nicią srebrną w skocznym, tanecznym pa,
Jakby radością chciały cały obdarzyć świat.
Powoli oddaję się kropel tajemnej grze.
Cisza umiera tańcząc leniwie macabre danse.
Spod powiek łez szczęścia zarzewie wykluwa się,
Jak z promieniem słońca ze snu wstaje cień.
Ref. W mych słowach samotność w szaty ubieram, co dnia…