Klan

Siedząc dzisiaj na ławeczce,
Tadziu zapalił fajeczkę.
Koty smacznie obok spały,
wąsem często poruszały.
Bonifacy mruknął czasem
swym rubasznym, kocim basem.
A maluszek do nóg Tosi
przytulił się, jakby prosił.
By mu wreszcie imię dano
i go jakoś nazywano.
Tosia na koty spojrzała,
do męża tak powiedziała:
„Imię musi mieć maluszek,
Bo go jakoś wołać muszę.”
„Ach! Masz rację, moja droga,
przecież dar to jak od Boga.
Pojawił się znikąd u nas
jakby maleńka fortuna,
szczęścia, wesołości krztyna
i miłości odrobina.
Został w ogród nam zesłany,
jak prezent podarowany.
Więc dać imię mu musimy,
niech ma swoje imieniny.”
Po czym zerknął na zegarek
i w dom ruszył jak ogarek.
„Te! O! Film się zaczął właśnie.”
Gwarą krzyknął, dosyć przaśnie.
„Czy nie możesz mówić ładniej
bym słyszała cię dokładniej?
Ale zaraz, Tadziu, zaraz!
Powtórz słowa! Powtórz naraz!”
„ Te! O! Fil… Stój! Nic już nie mów!
Niech ma Teofil w imieniu.
Wyrzucimy niepotrzebne
„Em” – i jest już imię śpiewne.
Ach! Ty, Tosiu, to masz głowę,
a ze mnie drugą połowę.
Ja coś powiem w naszej gwarze,
a ty ze mną dalej w parze.
Gramy duet znakomity,
tercet, kwartet to niezbity.
Tadziu, Tosia – gospodarze…
I dwa koty w drugiej parze…”

Odtąd sielanka w rodzinie.
Z czterech głosów klan ten słynie.
Dziś nazwiska ich nie mamy,
ale kiedyś je poznamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *